Meczami w finale nieoficjalnych drużynowych mistrzostw świata w tenisie kobiet, czyli w Pucharze Billie Jean King, Iga Świątek zakończy sezon. Niezależnie od tego, co się wydarzy w Maladze, był to rok znakomity w wykonaniu Polki. Jeden z najlepszych w historii naszego tenisa i nawet utrata pozycji nr 1 na świecie nie powinna wpływać na ocenę dokonań Polki w ostatnich 12 miesiącach.
Jak Radwańska była druga byliśmy szczęśliwi
Mieć drugą tenisistkę świata – to było przecież nierealne marzenie wielu pokoleń polskich kibiców. Numerem 2 była Agnieszka Radwańska, i to dwa razy, ale to były sukcesy nietrwałe. Sezony kończyła na dalszych miejscach (najwyżej na trzecim, co i tak było przecież gigantycznym sukcesem). W wielkiej karierze poprzedniczki Świątek zabrakło tego, co w tenisie najważniejsze: wielkoszlemowych tytułów. Zabrakło też tego, co dla kibica, który o tenisie ma mgliste pojęcie, jest najważniejsze: sukcesu na igrzyskach olimpijskich. Jednak nawet bez tego – w momencie, gdy Radwańska kończyła karierę – wydawało się, że na kolejną tak wielką tenisistkę będziemy czekać długie lata.
Przyznam się, że sam tak twierdziłem. Wszystkim krytykom Radwańskiej powtarzałem, żeby Agnieszkę szanowali, bo drugiej tak świetnie grającej w tenisa Polki mogą już się w życiu nie doczekać.
Okazało się, że się myliłem. Nagle ni z tego, ni z owego wybuchł talent Igi Świątek. Gdy Polka wygrała Roland Garros w 2020, miałem w głowie jedną myśl dotyczącą nastolatki z Raszyna: “Już jesteś legendą”. To, co się potem stało, było tylko dokładaniem kolejnych poziomów do cokołu pomnika, który Świątek już sobie wybudowała. Kolejne zwycięstwa w Roland Garros, zwycięstwo w US Open, pozycja numer 1 w rankingu WTA tylko umacniały pozycję tenisistki jako jednej z największych ikon polskiego sportu wszech czasów. Nawet gdyby teraz Świątek powiedziała, że tenis już przestał ją bawić, to jej pozycją nie zachwiałoby to w najmniejszym stopniu.
To coś, czego kibice Świątek dawno nie doświadczyli
Końcówka obecnego sezonu okazała się jednak bardzo wymagająca dla polskich kibiców Świątek. Polka z US Open odpadła w ćwierćfinale, potem nie grała przez dwa miesiące, a w WTA Finals nie zdołała awansować do finału, choć wygrała dwa mecze w grupie. Tu i ówdzie pojawiły się pozbawione podstaw oceny, że Polka miała słaby sezon, albo też jeszcze bardziej idiotyczne dywagacje na temat mentalnego stanu tenisistki. Cóż, kibicowska brać została zderzona z czymś, od czego odzwyczajała się przez przeszło dwa lata. Świątek jest druga na świecie.
Już pierwsze starcie z tym faktem było niepokojące. Gdy WTA ogłosiła ranking, w którym Świątek znalazła się na drugim miejscu, nagle w Polsce powstał rwetes, że organizacja kobiecego tenisa zrobiła to o tydzień za wcześnie. Owszem, federacja zaskoczyła wszystkich, ale reakcja – zresztą nie tylko w Polsce – na ten fakt była niewspółmierna do jego znaczenia. Wyglądało to tak, jakby Świątek została z czegoś okradziona. Tymczasem nie stało się nic takiego, co i tak było nieuchronne. Tak naprawdę to Polka dokonała wyboru z całą świadomością, wycofując się z kolejnych turniejów, więc poniosła tego konsekwencje.
Traumatyczne doświadczenie, które trzeba przepracować
Widzieć Polkę na drugim miejscu okazało się jednak dla rodaków trudnym doświadczeniem. Jeden z komentatorów tenisa zażądał nawet, żeby z tych dwóch miesięcy nieobecności Świątek się wytłumaczyła. Jeszcze inni tropią wrogów, którzy nie pozwolili Polce obronić pozycji nr 1 na świecie. Na cenzurowanym znalazła się szczególnie Daria Abramowicz, która z osoby bardzo ważnej w doprowadzeniu Świątek do wielkoszlemowych tytułów, nagle stała się w wielu mediach szarą eminencją, która ma zbyt wielki wpływ na team tenisistki. A może to właśnie wielu polskim kibicom przydałaby się psycholog, żeby mogli przepracować swoją traumę związaną ze spadkiem Polki z pierwszego na drugie miejsce. Są bowiem i tacy, którzy samo powiedzenie, że Aryna Sabalenka jest w tej chwili lepszą tenisistką od Polki, uważają za hejt, a nie trzeźwą ocenę formy.