W piątek reprezentantki Polski okazały się lepsze od Hiszpanii na start finałów Billie Jean King Cup rozgrywanych w Maladze. Najpierw Magda Linette w dramatycznym boju pokonała Sarę Sorribes Tormo, a później Iga Świątek była górą w starciu z Paulą Badosą. Obie wygrały po trzysetowych pojedynkach.
Poznanianka potrzebowała do tego blisko czterech godzin, co zapewne miało znaczący wpływ na sobotnie nominacje w starciu z Czeszkami. Kapitan naszej kadry Dawid Celt zdecydował się posłać do boju w singlu Magdalenę Fręch oraz Igę Świątek. Ponownie jako pierwsze rywalizowały zawodniczki niżej notowane (numer dwa). Łodzianka, sklasyfikowana na 25. miejscu w rankingu WTA, podejmowała Marie Bouzkovą (45. WTA). Czeszki – półfinalistki poprzedniej edycji – do Malagi przyjechały jednak mocno osłabione brakiem Barbory Krejcikovej, Karoliny Muchovej czy Markety Vondrousovej. W pierwszej fazie miały wolny los, dzięki rozstawieniu z dwójką.
Fatalny początek Fręch. Nic nie działało
Bouzkova starała się udowodnić, że zasługiwała na tę szansę i rozpoczęła od mocnego uderzenia. Z pierwszych 10 akcji wygrała aż dziewięć. Ten jeden oddany punkt był prezentem w postaci prostej pomyłki przy siatce. Czeszka była stroną zdecydowanie aktywniejszą. Taki pasywny początek Magdaleny Fręch mógł martwić, zwłaszcza że błyskawicznie zrobiło się 0:4 z podwójnym przełamaniem. Potrzebowała do tego raptem kwadransa.
W grze Polki brakowało tego, czym imponowała w tym sezonie. Nie funkcjonował serwis, nie było agresywnej gry, próby przejęcia inicjatywy. Popełniała mnóstwo błędów, biorąc pod uwagę swój styl gry – aż 12 niewymuszonych błędów w pierwszym secie, który potrwał 26 minut, a Bouzkova wygrała go 6:1. – Nie widziałem takiego seta w wykonaniu Magdy w tym roku. Jestem zaniepokojony – mówił Marek Furjan, komentator TVP Sport.
W końcu zrobił się mecz. Wszyscy aż wstali
Liczba błędów wciąż rosła, więc Polka zaczęła szukać sposobu na wygrywanie punktów. Grała na przebicie, aby tylko trzymać piłkę w korcie. To momentami przynosiło efekt. Bouzkova nie ma kończącego uderzenia i to ona pierwsza pękała w takich wymianach. Fręch wciąż wiele brakowało do optymalnego poziomu, ale od momentu obrony dwóch break pointów na start drugiego seta, zaczęła być obecna na korcie.
Pojedynek de facto zaczął się na dobre, co ożywiło także polską publiczność zgromadzoną w hali w Maladze. Wyrównana gra toczyła się gem za gem. Bez przełamań i bez break pointów po wspomnianym pierwszym gemie. Prawdziwy test Polka przetrwała przy stanie 3:4. Przegrywała przy swoim podaniu 0:30, ale zdobyła cztery punkty z rzędu. Po 33-uderzeniowej wymianie wszyscy na polskiej ławce aż wstali.
– Serce rośnie, gdy się patrzy na odmianę Magdaleny Fręch w tym meczu – stwierdził Marek Furjan. W nieprzypadkowym momencie, bo 25. rakieta świata wywalczyła wówczas break pointy. Pierwsze w meczu. Zostały wykorzystane przy pierwszej okazji i Fręch wyrównała stan setów – 1:6, 6:4. Polce udało się maksymalnie zredukować liczbę błędów. Wszystko zaczynało się układać po jej myśli.
W poprzednich dwóch setach Łodzianka miała problemy już na samym początku i nie inaczej było w trzeciej partii. Po 10-minutowym gemie nasza tenisistka została przełamana, ale błyskawicznie odrobiła straty. Na jej twarzy w końcu zagościł uśmiech. Znów wróciła na właściwe tory. Reakcja na te problemy była imponująca.
Istotny moment miał miejsce w szóstym gemie. Znów długa rywalizacja przy podaniu Fręch, ale tym razem Polka podołała wyzwaniu i okazała się lepsza. Marie Bouzkova coraz bardziej odczuwała fizyczne trudy tego spotkania. Sporo jej błędów wynikało ze słabej pracy zmęczonych nóg. Objawiało to się także przy serwisie. Jego prędkość znacznie spadła.