75:25 – Rybakina udowodniła, że należy ją bardziej docenić. “Spotkanie warte wielkoszlemowego finału”
Po dużej intensywności grania w ostatnich dniach i kłopotach, które Polka miała pod koniec niemal trzygodzinnego meczu z Katie Boulter w ćwierćfinale, można było mieć obawy, czy w półfinale nie zemści się na niej to wszystko. Ale wiceliderka światowego rankingu już przed meczem wiedziała, że to wymagające przetarcie zadziała na jej korzyść. I się nie pomyliła.
75 procent dla Świątek i zaledwie 25 dla Rybakiny – tak wyglądało zaprezentowane przez realizatora transmisji tradycyjne typowanie szans przez tuż przed rozpoczęciem siódmego w karierze pojedynku drugiej i szóstej rakiety świata. Aż tak zdecydowane postawienie sprawy mogło zaskakiwać z kilku względów. Reprezentantka Kazachstanu wygrała aż cztery z ich wcześniejszych meczów, a do tego świetnie czuje się na szybkich nawierzchniach i dotychczas osiągała na nich lepsze wyniki niż Polka.
Dotyczyło to także Australii. Urodzona w Rosji i dysponująca potężnym serwisem zawodniczka to triumfatorka turniejów w Hobart (2020) i Brisbane (2024) oraz finalistka Australian Open (2023) i imprezy w Adelajdzie (2022). W tym ostatnim mieście dwa lata temu grała też o tytuł w deblu. Do tego zachowała więcej sił po wcześniejszych meczach singlowych w tym turnieju. Na jej niekorzyść działało jedynie to, że jej drużyna przed półfinałem musiała zaliczyć podróż do Sydney – wcześniejsze spotkania grała w Perth.
Niektórzy wzięli to wszystko pod uwagę i czekali na tenisową ucztę. Prawdziwego widowiska spodziewał się np. autor zapowiedzi tego meczu na stronie WTA Greg Garber, który napisał: “To spotkanie jest warte wielkoszlemowego finału”. I rzeczywiście, pod względem atrakcyjności i zaciętości mógłby to być mecz o ten prestiżowy tytuł. Bo były popisowe zagrania, zwroty akcji i piłki, którym centymetry brakowało, by zmieściły się w korcie, a po których na trybunach było słychać jęk zawodu lub westchnienie ulgi.
Świątek niczym siatkarze Grbicia. Dawna gwiazda tenisa dziwiła się grze Polki
Świątek wcześniej poza maratonem z Boultier zaliczyła też wymagający mecz z Czeszką Karoliną Muchovą, a do tego poza trzema spotkaniami w singlu rozegrała jeszcze dwa w mikście. Po wygranej z Brytyjką przyznała, że jest wyczerpana. Choć potem w rozmowie z dziennikarzami zapewniała, że te trudne pojedynki powinny jej pomóc w konfrontacji z Rybakiną.
– Szczerze mówiąc, to cieszę się, bo to fajne wyzwanie, zwłaszcza przed turniejem wielkoszlemowym. Jelena lubi grać w Australii, więc z pewnością to będzie wyzwanie. Sądzę, że te dwa mecze, które rozegrałam wcześniej, pomogą mi. Bo wiem, co muszę zrobić i przerobiłam już trochę trudnych momentów – podsumowała w czwartek. A kibicom reprezentacji Polski siatkarzy na myśl przyjść wówczas mogło jedno z ulubionych haseł trenera Nikoli Grbicia, czyli przeciwciała.
Przez pierwsze 40 minut sobotniego spotkania jednak widać było negatywne konsekwencje tej sporej dawki tenisa, jaką ostatnio przyjęła Świątek. Miała choćby problemy z ustawianiem się do piłki, choć słynie z tego, że należy do najlepiej poruszających się zawodniczek, o ile nie jest najlepsza pod tym względem. Czasem zdarzały się jej też nietrafione decyzje, które skutkowały licznymi niewymuszonymi błędami. – Szczerze mówiąc, to nie wiem, jaki jest plan gry Igi – stwierdziła komentująca ten mecz dla Tennis TV była niemiecka tenisistka Andrea Petković.
Świątek jednak zacisnęła zęby i walczyła. Widać było u niej nieraz frustrację, ale przetrwała trudne momenty. Tak, jak robiła to nieraz w minionych latach i tak jak robiła to ostatnio w meczach z Muchovą i Boultier. Rybakina też nie odpuszczała. Niektórzy po słabszym początku drugiej partii mogli ją już spisać na straty, a w ostatnim gemie była o punkt od przełamania, które dałoby jej remis 5:5. W kluczowym momencie jednak stalowe nerwy zachowała Świątek. Nagroda za to opanowanie i waleczność była podwójnie cenna – zwycięstwo nad niewygodną rywalką i przepustka do drugiego z rzędu finału United Cup. Czego chcieć więcej?