Dla Igi Świątek tegoroczny Australian Open jest pierwszym wielkoszlemowym turniejem pod wodzą Wima Fissette’a. Belg w przeszłości doprowadzał swoje podopieczne do wielkich sukcesów w takich rywalizacjach, podobnych planów nie ukrywa w swoich działaniach z Polką. W Melbourne raszynianka nigdy dotąd nie zagrała w finale singla, teraz – zwłaszcza po losowaniu drabinki – jest na to spora szansa. Swoją drogę zaczęła znakomicie – pokonała Kateřinę Siniakovą 6:3, 6:4.
Iga Świątek mogła wylosować znacznie lepiej – to nie ulegało wątpliwości. Kateřina Siniaková nie jest może w singlu tak liczącą się zawodniczką w kobiecym tourze, ale to jednak liderka rankingu deblowego, wielokrotna wielkoszlemowa mistrzyni. W jednym z tych finałów, w Roland Garros w 2021 roku, wspólnie z Barborą Krejčíkovą pokonała zresztą duet z Igą w składzie.
Gdy Czeszce zostawia się sporo czasu na zagranie piłki, gdy próbuje się z nią rywalizować na tenisowe sztuczki, można się na tym mocno przejechać. Iga nie zamierzała na to pozwalać, od początku wrzuciła bardzo wysoki bieg. Chciała wywalczyć awans do drugiej rundy bez większych nerwów, na swoich warunkach.
Australian Open. Kateřina Siniaková rywalką Igi Świątek w 1. rundzie w Melbourne. Kapitalny początek meczu
Głównym etapem przygotowań Świątek do tego turnieju był start w United Cup – Iga wygrała w Sydney cztery mecze, trzy bardzo zacięte, przegrała tylko z niesamowitą Coco Gauff. Zmagała się z bólem w udzie, miała nawet opatrunek w niektórych meczach, ale przez te osiem dni odpoczęła, zregenerowała się. W Melbourne poruszała się znakomicie, nic jej nie przeszkadzało.
Wiceliderka rankingu WTA kapitalnie od początku serwowała, gładko wygrywała swoje gemy, ale Czeszka też miała swoje atuty, gdy stawała do serwisu. Uzyskiwała inicjatywę, ryzykowała, starała się kończyć akcje w trzech-czterech wymianach. I zaskakiwała Igę, tak kapitalną przecież w obronie. A tu raszynianka wielokrotnie nie dobiegała do piłki. Pytanie brzmiało, jak długo 28-letnia zawodniczka będzie w stanie grać na takim poziomie?
Mecz był bowiem niesamowity, w pierwszych pięciu gemach obie zaliczyły – łącznie – tylko cztery niewymuszone błędy, przy aż 10 wygrywających zagraniach.
Ta seria pewnych gemów serwisowych została przerwana wtedy, gdy dwukrotna mistrzyni olimpijska miała wyrównać na 3:3. Nie wyrównała, w końcu lepsza okazała się strona returnująca, co oznaczało przełamanie dla Polki. Iga była cierpliwa, Czeszka w końcu musiała gdzieś popełnić błąd. A popełniła jeden, za chwilę drugi – i już stała się nerwowa. Świątek zaś szła za ciosem, za chwilę prowadziła 40:0 przy swoim podaniu. Była na autostradzie do wygrania pierwszego seta, bo 5:2 dawałoby taki właśnie komfort.