Iga Świątek była faworytką tego ćwierćfinału. Po pierwsze: po bardzo słabym występie w pierwszej rundzie US Open 2024 Polka wyraźnie poprawiła się w rundach drugiej, trzeciej i czwartej. Po drugie: z Jessiką Pegulą generalnie radzi sobie dobrze – do teraz wygrała z nią sześć z dziewięciu meczów. Ale teraz Polka przegrała przede wszystkim ze sobą, a z nie z Amerykanką.
Punktować słabości Igi w tym meczu moglibyśmy długo. Drugi set był w jej wykonaniu lepszy, ale też nie był dobry, też dostarczyłby wielu punktów do tej wyliczanki.
Oczywiście Świątek szukała czegoś, co mogłoby jej pomóc odwrócić ten mecz. Między setami zeszła do szatni i zmieniła strój – w pierwszym secie grała w ciemnym, w którym męczyła się w pierwszej rundzie z Rachimową, a na drugą partię wyszła w białym, w którym grała bardzo dobrze w rundach drugiej, trzeciej i czwartej z Shibaharą, Pawliuczenkową i Samsonową. Ale – niestety – nie zmieniło się to, co najważniejsze:
- Iga wciąż spieszyła się nie wiadomo po co i na co
- Trener Tomasz Wiktorowski cały czas próbował jej jakoś pomóc, ale chyba nie wiedział, jak konkretnie. W jego głosie słychać było raczej poirytowanie niż pewność. Z drugiej strony: czemu tu się dziwić? Iga nie słuchała podpowiedzi. Wszyscy słyszeliśmy, że ma grać na bekhend rywalki, a widzieliśmy, że wciąż wybiera granie na jej forhend, mimo że to nie dawało sukcesu
Świątek, jak często, gdy jej nie idzie, zdawała się wybierać raczej bicie głową w mur z nadzieją, że ten w końcu pęknie, niż szukała innych opcji, planu B. Możliwe, że z kimś gorzej dysponowanym niż Pegula Świątek by ten mecz odwróciła i trwając przy swoim planie A. Ale Pegula po słabej pierwszej części sezonu ma teraz dobry czas – po igrzyskach wygrała właśnie 14. z 15 meczów. Co bardzo poprawia jej bilans sezonu (obecnie 35:11), a przede wszystkim daje jej pierwszy w karierze awans do półfinału turnieju wielkoszlemowego (w siódmej próbie!).
Świątek spięła to US Open klamrą
A Świątek? Ona mogła wygrać 60. mecz w sezonie, ale przegrała ósmy. Zasłużenie. Skończyła go z liczbą aż 41 niewymuszonych błędów. Przy zaledwie 12 winnerach. Tak źle nie wyglądała nawet w tej wyszarpanej pierwszej rundzie, gdy ograła Kamillę Rachimową 6:4, 7:6. Wtedy przy 41 niewymuszonych błędach miała 30 winnerów.
Dlaczego poziom Igi znów tak nagle zjechał? Przecież między meczami z Rachimową i Pegulą miała dobre występy z Shibaharą (sześć niewymuszonych błędów), Pawliuczenkową (dziewięć) i Samsonową (19)? Wygląda na to, że Iga w drugiej części sezonu jest już zbyt zmęczona na utrzymywanie swojej najwyższej dyspozycji na dłuższym dystansie.
Szkoda. Zwłaszcza że akurat na tym jej meczu pojawiła się postać, którą Polka podziwia. Simone Biles to siedmiokrotna mistrzyni i aż 11-krotna medalistka olimpijska w gimnastyce. W trakcie paryskich igrzysk Świątek mówiła, że obok polskich siatkarzy i siatkarek oraz koszykarzy najbardziej chciałaby zobaczyć na żywo któryś z występów inspirującej Biles. Ciekawe czy teraz Iga widziała ją na trybunach na swoim meczu.
My widzieliśmy, jak w trakcie drugiego seta Amerykanka roześmiana udziela wywiadu ESPN. Wyglądało na to, że podoba jej się dobra gra rodaczki. A my w środku nocy dostaliśmy koszmar. Taki, po którym trudno zasnąć. Liczyliśmy, że ten mecz Igi znów będzie jak dobra, budząca kawa. Okazało się, że tą kawą się pooblewaliśmy.