Tenisowy kalendarz pęka w szwach, na co coraz częściej narzekają zawodnicy. Mnogość turniejów nie sprzyja odpowiedniej regeneracji, zarówno fizycznej, jak i mentalnej. Ten temat wielokrotnie poruszała już Iga Świątek. Wszyscy doskonale pamiętamy jej obrazowe porównanie do chomika w kołowrotku.
Polce wtórował Carlos Alcaraz, który ostatnio znów wypowiedział się w podobnym tonie. — Prawdopodobnie w ciągu najbliższych kilku lat będzie jeszcze więcej obowiązkowych turniejów, a to prawdopodobnie w jakiś sposób by nas “zabiło” — komentował.
O jego słowa przed turniejem w Pekinie został zapytany lider światowego rankingu Jannik Sinner. Okazuje się, że Włoch ma nieco inne zdanie na ten temat.
Jannik Sinner: jeśli nie chcesz, to nie grasz
— Oczywiście sezon jest dosyć długi i harmonogram jest napięty, ale my zawodnicy nadal możemy wybierać, gdzie chcemy grać. Nadal mamy pole do manewru. Choć to fakt, że mamy obowiązkowe turnieje, jest wiele imprez — powiedział.
— Nie musisz grać w danym turnieju. Jeśli nie chcesz, to nie grasz. Na przykład w ubiegłym roku, a także w tym sezonie, nie wystąpiłem w niektórych zawodach, ponieważ chciałem więcej potrenować — dodał.
Tyle tylko, że każda absencja wiąże się ze stratą punktów, a nieobecność na obowiązkowych turniejach jest obwarowana karami, o czym przypominała ostatnio Joanna Sakowicz-Kostecka.
“Pamiętajmy, że do rankingu liczy się 18 startów (cztery Wielkie Szlemy, sześć WTA 1000 łączonych, jeden WTA 1000 niełączony, siedem najlepszych startów z pozostałych turniejów) +WTA Finals. Za każde wycofanie z obowiązkowych turniejów — 0 pkt. i kara zgodna z taryfikatorem” — pisała w serwisie X.
a