Pojedynki Igi Świątek i Aryny Sabalenki stały się już klasykami, albowiem wiele z nich było naprawdę godną wizytówką kobiecego tenisa. Po raz trzynasty obie tenisistki zmierzyły się w półfinale turnieju WTA 1000 w Cincinnati. Było to ich trzecie starcie w tym roku – dwa poprzednie na kortach ziemnych w maju wygrała Polka.
Iga Świątek prawdziwy test przetrwała już w ćwierćfinale, gdy 4:6, 6:3, 7:5 pokonała Mirrę Andriejewą. – Nie mogłam grać w taki sam sposób, jak zawsze. Czułam, że gramy na podobnym poziomie. Każdy punkt miał znaczenie. Potrzebowałam nieco bardziej naciskać na rywalkę. Starałam się być bardziej aktywna w drugim i trzecim secie. Granie tym samym tempem nie było wystarczające – mówiła liderka światowego rankingu po tym spotkaniu. Sabalenka w drodze do najlepszej czwórki nie straciła nawet seta. To jej pierwszy półfinał od wyleczenia kontuzji barku, przez który straciła Wimbledon oraz igrzyska olimpijskie.
Zły początek Świątek. Zbyt łatwo przełamywana
Wspomniany uraz uniemożliwiał Białorusince optymalne serwisowanie, ale w Cincinnati nie było już po nim śladu. Trzecia rakieta świata w trzech wcześniejszych meczach podanie straciła tylko raz. Wysoki poziom prezentowała także od początku starcia z Igą Świątek. Polce dłużej zajęło złapanie odpowiedniego rytmu i tempa uderzeń, ale nie pozwoliła rywalce odskoczyć po szybkim przełamaniu.
Liderka rankingu miała jednak spore problemy z drugim podaniem. Sabalenka kilkukrotnie skarciła ją kąśliwym returnem. Przyspieszała także grę przez forehand Polki, dzięki czemu wyszła na prowadzenie 5:2. Świątek do wielu uderzeń była spóźniona, co skutkowało błędami. Była w potrzasku, a wszystko na korcie zależało od tenisistki z Mińska. Rozpędzona Sabalenka zamknęła pierwszego seta 6:3 w 35 minut.
“Znów jest za daleko od piłki. Szarpie się Iga”
Polka błyskawicznie udała się do toalety, a na korcie pojawiły się pierwsze krople deszczu. Nie zamieniły się one w poważne opady, ale i tak gra została wstrzymana. Przerwa potrwała jednak tylko kilka minut, w trakcie których Iga Świątek konsultowała się ze swoim trenerem Tomaszem Wiktorowskim.
23-latka wciąż miała ogromne problemy z timingiem uderzeń. – Znów jest za daleko od piłki. Szarpie się Iga – mówił co jakiś czas Dawid Celt, komentator Canal+Sport. Kolejne błędy skutkowały przełamaniem na korzyść Białorusinki. Trzecia rakieta świata grała z coraz większym luzem, a jej returny wciąż były bardzo kąśliwe. Z kolei Świątek nie miała punktu zaczepienia w swojej grze. Zawodziły ją dosłownie wszystkie elementy. Po kolejnym przełamaniu na 1:4 schowała głowę w ręczniku, siedząc na krzesełku. Z kolei Aryna Sabalenka grała fenomenalnie. Z rytmu nie wybijały ją nawet krótkie przerwy na wytarcie kortu.
Liderka rankingu na swój poziom potrafiła wejść dopiero w sytuacji bez wyjścia, gdy rywalka prowadziła 5:1 i 40:0, mając serie piłek meczowych. Świątek walczyła jak lwica, czym spowodowała wątpliwości i nerwowość u rywalki. Białorusinka zmarnowała dziewięć piłek meczowych i dała się przełamać na 5:3. Na jej twarzy zaczęła pojawiać się bezradność, ale ostatecznie udowodniła klasę.
Aryna Sabalenka odetchnęła, gdy wykorzystała dziesiątą piłkę meczową, ale całkowicie zasłużenie zwyciężyła 6:3, 6:3, meldując się w swoim pierwszym finale w karierze w Cincinnati. Zmierzy się w nim z Paulą Badosą lub Jessiką Pegulą.